21 paź 2009

Występek? Grzech? Czy niewybaczalna profanacja?




W życiu dobrze mieć zasady, ot choćby między innymi taką, że pióro powinno być oryginalne, co oznacza, że począwszy od skuwki, przez korpus i system napełniania, po sekcję, spływak i stalówkę MA być takie, jak je zaprojektował i stworzył producent!
W przypadku starych piór sprawa czasami nie jest prosta, szczególnie gdy np. trafia do nas pióro bez stalówki (lub jakiejś innej części). Zasada kolejna w takim przypadku mówi, żeby dobrać stalówkę (lub co tam bądź brakuje) tego samego producenta, co pióro i niechaj będzie ona/to z mniej więcej tego samego okresu. Amen!
Jednak....
Zainspirowana pewnym dialogiem filmowym (' - c'mon, złam kilka zasad, to cię wyzwoli...') oraz pewnym "dziwolągiem", którego podrzucił mi jako ciekawostkę znajomy kolekcjoner, postanowiłam "się wyzwolić" i sponiewierać stężałe na granit reguły, do czego niniejszym publicznie się przyznaję, licząc na choćby niewielkie rozgrzeszenie i słowa otuchy (wyimaginowane poczucie winy to paskudna rzecz!).

Na powyższych dwóch zdjęciach "dziwoląg" to to mniejsze "coś", które na pierwszy rzut oka wydawało się być zwykłym korpusem pióra z tłoczkowym lub przyciskowym systemem napełniania, bez sekcji, stalówki i wyraźnie zasygnalizowanym brakiem skuwki. Po odkręceniu nakrętki na końcu korpusu okazało się jednak, że .... to pióro! W miejscu, w którym teoretycznie powinno znajdować się pokrętło tłoka lub przycisk, sterczała jak byk stalówka od Parkera 45. Pomyślałam "o cholera, cudo!". Z drugiej strony, jak się tak głębiej zastanowiłam, to jednak otuchą natchnął mnie fakt, że desperacja lub dzika żądza posiadania piszącego pióra, potrafi pchnąć myśl ludzką w obszary, po których chyba nawet sam Mac Gyver nie chadzał.
Po tych przemyśleniach, które uznałam za twórcze, postanowiłam ... zgrzeszyć!

Grzech lekki - Inkograph.

Ta bardzo fajna amerykańska firma produkowała pióra typu stylographic (vel stylo), które zamiast standardowej stalówki, posiadały końcówkę bardzo podobną do współczesnych rapidografów. Innymi słowy, funkcjonowały trochę jak długopis na atrament i bez kulki.
Mój ulubiony Inkograph leżał sobie smutno w jednym z blistrów, używany raz na przysłowiowy ruski rok, kiedy trzeba było pisząc bardzo mocno przycisnąć.
Kusił mnie i nęcił wielkością, formą i przede wszystkim tym czerwono-czarnym kolorem. Szybki przegląd dostępnych części i po kwadransie dostał nową sekcję z flexową, wyśmienitą stalówką Aikin Lambert.

Grzech ciężki - Bohler.

Dość długo w ogóle nie wiedziałam "co zacz". Trafiło do mnie brudne, porysowane i w wersji "skuwka plus korpus". Tłoczkowy system napełniania w strzępach, ale po bliższych oględzinach na pokrętle tłoka ujawniły się litery HB. O rany, Herman! - pomyślałam uradowana. I to jaki!. Do tej pory widywałam tylko czarne, typowo niemieckie "surowe" wersje. Po estetycznej renowacji okazało się, że pióro byłoby... naprawdę piękne, gdyby miało czym pisać. Oczywiście mogłabym być cierpliwa i latami wypatrywać odpowiedniej wkręcanej sekcji, właściwego spływaka i oryginalnego systemu napełniania. Ze złotą stalówką Degussa nie byłoby aż tak dużego problemu, ale .... jak grzeszyć to z rozmachem! Chciałam nim pisać "już, zaraz".

Stalówka od Sheaffera Triumph, o tak! Sprawdziłam gwint, idealnie pasuje. Co do środka?! Ponieważ ślepa skuwka została doklejona na stałe do tyłu korpusu, miałam dwa wyjścia: albo wycinać miejsce na dźwigienkę, albo .... Parker 51! Oczywiste, że poszłam na skróty i tym sposobem mam pięknego, rzadko spotykanego Bohlero-Sheaffero-Parkera!

Oba pióra sprawują się wyśmienicie i piszą świetnie. O ile w przypadku Inkographa można wrócić do wersji oryginalnej w każdej chwili, o tyle Bohler jest już "spalony", ale mimo wszystko nie żałuję nic a nic!