21 sty 2014

Polskie pióro "MIŚ"


Przekopałam internet i znalazłam, wiadomo co, kultowy, polski film. Ewentualny reżyser części "Miś - reaktywacja" proszony o kontakt!! Może sam pan Stanisław Bareja byłby zainteresowany, gdyby żył, kto wie ;-) 

Żarty na bok. Zastanawiam się jak nazwać te emocje. Wzruszona do łez nie jestem na pewno, może lekko wstrząśnięta. Wyobrażam sobie, że być może tak, jak ja teraz, mogą się czuć bąbelki tuż po otwarciu kapsla, lub korka. Ok, jestem "perlage"! Wszystko za sprawą Misia rzecz jasna. 

Pewien zaprzyjaźniony kolekcjoner, którego niniejszym serdecznie pozdrawiam, rzucił był na stół garść części piór różnych, z zapytaniem: "chcesz?". Jak mogłam nie chcieć? Nic specjalnego, pomyślałam, omiatając tylko wzrokiem całość. Minęło godzin kilka i w końcu mogłam się przyjrzeć. "O, w mordę!" - M i ś. Jak byk Ś, nie S beznamiętne - nasze, swojskie Ś! No i jest - nie słyszałam, nie widziałam nigdy wcześniej. Chętnie ucałowałabym producenta za nazwę, ale nie wiem kto wpadł na ten genialny pomysł. Gdyby wiedział, że w 1980 roku powstanie inny "Miś", który po następnych dwudziestu kilku latach wywoła moje jednoznaczne skojarzenia z trzymanym w rękach przedmiotem...

Na moje oko pióro pochodzi z c.1958-1965 roku. Mniej więcej w tym czasie sprzedawane były w PRL obsadki do piór maczanych o tej samej nazwie. Może mają ze sobą związek, może nie. 


Design typowy dla tego okresu i wielkość, ale materiał i kolor?! Może to był jakiś "mercedes" w tym okresie? Dlaczego nie mogę znaleźć więcej "Misiów"? I tłoczkowy system napełniania!! Który działa do dziś bez najmniejszego "ale". 


"Miś" to (dla mnie) niewątpliwie pióro patriotyczne :). Mimowolny świadek, a być może i ofiara komunistycznego PRL. Być może walczył nawet w słusznej sprawie, pisząc listy, odezwy, konspiracyjne notatki. Zielony kolor mógł napawać właściciela nadzieją i motywować do dalszej, "wywrotowej" działalności. Może nawet wspólnie spędzili czas jakiś w niewoli internowania, kto wie! Doliczyłam się 14 pęknięć na skuwce i 6 na sekcji. "Misia" ktoś także torturował przypalając ogniem do żywego - prawdopodobnie zgasił na jego jadeitowym ciele papierosa. No dobrze, może nie specjalnie, ale kto da za to głowę? Żeby tego było mało, wyrwano mu serce lub głowę, jak kto woli, ostał się jeno korpus. Ale "Miś" przetrwał wszystko i objawił się na moim stole 10 dni temu.


 Pęknięcia i głębsze rysy, choć w wielu miejscach widoczne, już niewyczuwalne pod palcami, zabezpieczone i dające gwarancję "Misiowi", że się nie rozpadnie na kawałki. Dobrany spływak i stalówka (semi-flex) i ... pierwsza próba. "Miś" wciągnął do wnętrza Caran d'Ache "Grand Canyon" i ruszył do boju. Niemal jakby nie minęło te 50 lat. Ciekawe, jaką historię napisałby sam?